O temacie usłyszałam, od nowo poznanej znajomej, byłej farmaceutki. Zaproponowała mi poczytanie o Hashimoto w ujęciu biologii totalnej. Poczytałam. I co? Przez ten bolesny determinizm – wszystko połączone ze sobą przyczyną i skutkiem – odechciewało mi się brnąć dalej. Często słuchając wykładów, czytając artykuły, miałam odruch zwrotny. Forma, język, niedookreśloność i brak naukowych wyjaśnień powodowały, że informacje stawały się nieczytelne, mętne, za totalne. Jednak w tym spojrzeniu znalazłam coś co mnie urzekło, coś co kontrastuje z tym co znam. Coś co wnosi świeżość w patrzenie na zdrowie i niezdrowie.
Jak to jest chorować?
Pewnego dnia, gdy wstaję – wstaję niełatwo. To się zdarza z większym zagęszczeniem, wtedy gdy czuję się chora. Myślę, marudzę wtedy, stękam zdejmując piżamę i ubieram się bardzo szybko w ofiarę. Gdy już stoję, jestem ofiarą.
W maksymalnym skrócie zlepek myśli w głowie mojej wygląda tak: tylko nie to, przecież no, nie mam czas-u, znOowu choroba, paskuDZtwo… ( g ę s t a p a u z a ) trzeba z tym gdzieś no pójść, ku***a poczekalnia NFZ, to no prywatnie no itd., itp., itz… (czyt.: i tak zawsze – przyp. autorki)”.
Większa z myśli zmierza ku jednemu – jak najszybciej pozbyć się choroby (mniejsza myśl cicho podpowiada leżeć i leżeć i leżeć ale na razie jej nie słucham).
Myśl ta karmi się przekonaniem, że choroba to zło i rujnuje wszystko co napotka na swojej drodze. Zupełnie nie może przynieść nic dobrego. Tylko zabiera czas. A ja nie mam czasu. Jest tyle rzeczy, które na mnie czekają merdając ogonkiem. Czas chorowania jest czasem straconym. Może tylko krótka przerwa na herbatę i lecę dalej.
[pinboard id=2433]
Takie przekonanie na temat chorowania czerpie swoją siłę z paradygmatu materialistycznego. Wiem, określenie-słoń – ze względu na swoją wagę znaczeniową. Na tym paradygmacie osadza się jednak medycyna zachodnia i jej podejście do chorego – biednego pacjenta, którego natychmiast trzeba wyleczyć. Bo niestety nie – za długo leżeć nie możesz. Jeszcze niechcący zajrzysz pod podszewkę rzeczy, rozgrywających się gdzieś tam w tobie.
Ciało-masa-maszyna
Ciało to jeden wielki układ, mechanizm – medycyna zachodnia tak go widzi. To wpływa na to, a tamto na tamto. Jak boli tu, to oznacza, że trzeba naprawić i zajrzeć dokładnie tutaj. Nie zajmujemy się innymi częściami, tylko tym co boli. Owszem ta wiedza, jest bardzo skuteczna i niejednemu ułatwiła i często uratowała życie. I za to ogromne dzięki. Doceniam dokonania współczesnej medycyny, której przekaz jest taki: to co się z tobą dzieje trzeba usunąć, a przyczyną jest ten narząd i jego niemoc.
Posłusznie więc tuptam do lekarza, który zaraz wszystko naprawi odpowiednim lekiem. Pigułka wygłuszy/usunie objaw. No i jest fajnie – wygodne, funkcjonalne, łatwe w użyciu. Czasami pigułkę trzeba łykać do końca życia (np. Hashimoto), no ale działa… Tylko, że trochę mi tu zimno. I duszno. I tak trochę płasko – wbita w mięsień, tarczycę, hormony i to co mnie wytrzewia – się czuję.
A jednocześnie daje mi to poczucie pewnej kontroli i bezpieczeństwa, w obcowaniu ze swoim ciałem. A choroba(k) to fuj, to ble, to przeszkadza. To taka obślizgła sprawa. Nieprzyjemne i nie chcę na to, na pewno, patrzeć. A co dopiero dotknąć i bardziej poznać.
Dobrze jest do momentu
Do momentu, kiedy to, co mogą zaproponować lekarze działa. Troszkę więcej się tylko denerwujemy, kiedy ten specjalista nie wie, posyła do kolejnego kolegi specjalisty a ten każe zlecić szereg badań u koleżanki specjalistki. W końcu ból zostaje zakwalifikowany do konkretnej jednostki chorobowej. I tak w skrócie to działa, w przyspieszeniu, często po powierzchni. Wystarcza. Jest ok. Żyje się dalej.
Gorzej jednak gdy się zapętli i nie potrafimy znaleźć odpowiedzi w żadnym zestawie z medycznymi odpowiedziami. Albo te odpowiedzi nie wystarczają (np. Hashimoto jest nieuleczalna). Zestaw odpowiedzi – tych dla wszystkich: „boli panią to, więc to jest tak” – nie uspokaja. Niepokój i niedowierzanie każe iść dalej, poza to co usłyszałam od lekarki. I prowadzę się do miejsca gdzie widzenie choroby jest bardzo odmienne od tego co mi znane, w co wrosłam.
Niewidzialna strona księżyca
Z niepewniakiem pukam do drzwi, za którymi stoi inne spojrzenie na chorobę. Wszystko tu jest takie nowe i inne od znanego. Tak jak bym zobaczyła drugą stronę księżyca, dotychczas zupełnie ukrytą przed moim ziemskim wzrokiem. Bo nagle nie tylko lek, ale też: dieta, emocje, w jakich relacjach żyję, jak mam się ze sobą?…
[pinboard id=2469]
Germańska Nowa Medycyna (przyczyna choroby tkwi w sytuacji trudnej/ traumatycznej), Biologia Totalna (poszerza widzenie choroby o cykle komórkowe, okres plan- cel i to co przed naszymi narodzinami przeżycia przodków), Recall Healing (wyrastająca z dwóch poprzednich, skoncentrowana na wyrażaniu nieświadomego, odpowiednie pytanie – pociąga odpowiedź, która leczy) zgodnym głosem tłumaczą tak:
* po pierwsze: choroba jest ważna. WAŻNA. Przychodzi w pewnej służbie – ma sens. A ja chciałam jej się tak po prostu pozbyć. A ona do mnie z misją przychodziła. Głupio mi. Co więc z tymi wszystkimi chorobami, które nakarmiłam lekarstwami? Co z tym bólem, którego się pozbyłam?
* po drugie: to informacja od ciała duchowego – twoje emocje, umysł i ogólnie psyche.
* po trzecie (najbardziej niewyobrażalne): to znak, że zdrowiejesz. Choroba świadczy o tym, że jesteś u kresu rozwiązania konfliktu, który najpierw rozgrywa się na płaszczyźnie psychicznej.
I co ja mam o tym wszystkim myśleć…?
Dom z małych kostek
Żeby odkryć potencjał jaki niesie choroba, musimy zaangażować nie tylko leki, ale przede wszystkim naszą świadomość. Samoświadomość to słowo klucz. To klucz do domu, do ciebie – do twojej historii. Do zrozumienia choroby. I tego co się stało, że chorujesz.
Pociągasz za wstążkę. I otwierasz to, co przynosi choroba. Zaprasza do tego abyśmy poznawali, to co nam służy i nie służy. Nurkować w siebie. Pięter zalanych przez niepamięć jest do odkrycia dużo. Natrętnie przypominają mi się obrazy z japońskiej animacji „Dom z małych kostek”. Bohater mieszka w czymś co przypomina latarnię. Mieszka na wodzie, która od czasu do czasu zalewa jego dom. Pewnego dnia jego fajka, którą lubi pykać wpada do zalanej wodą piwnicy. No i decyduje się po nią zanurkować. Co przy tym odkrywa?
Przekonajcie się sami oglądając film.
Joanna Kisielewska
Filolożka, bajarka, arteterapeutka, aktywistka, poszukiwaczka. Pracuje ze słowem pisanym, dziećmi i dorosłymi. Opowiada baśnie (Bajdura), robi teatr z kobietami i dziećmi. Mama Bruna i Tymona.