Vipassana - zapiski z drugiego kursu - Spokojny Umysł
Darmowa Dostawa Od 199 zł ✨
Generic selectors
Exact matches only
Search in title
Search in content
Post Type Selectors
Search in posts
Search in pages
product
blank

Vipassana – zapiski z drugiego kursu

Mija tydzień odkąd wróciłam ze swojego drugiego w życiu kursu Vipassany. Jak myślę o tych 10 dniach to serce mi się samo cieszy, jeśli to w ogóle realne żeby serce mogło się uśmiechać… wyobraziłam to sobie… ale wracając do tematu…
10 dni bez telefonu, rozmów (nie licząc tych kilku zdań wymienionych z nauczycielem), bez wiadomości ze świata. Tylko ja, termos, budzik i moja poduszka do medytacji.

Przeczytaj mój wcześniejszy artykuł Vipassana – technika medytacyjna czy filozofia na życie?

Dzień 0

A więc to dziś. Wyruszamy. Spotykamy się na stacji benzynowej. Ja, Ania, Agnieszka i Michał. Całą czwórką jedziemy do Dziadowic. Nie znaliśmy się wcześniej. Ania napisała do mnie kilka dni przed wyjazdem czy ogarniemy razem jakiś transport z Poznania na kurs. MIchał wstawił BlaBlaCar’a o 1:00 w nocy tego samego dnia, w którym mieliśmy jechać. Już straciłyśmy z Anią nadzieję, że uda nam się coś ogarnąć. Przed nami wizja pociągu, kilku autobusów i taksówki, która wywozi nas w las. Całe szczęście – udało się. Agnieszka niedawno wróciła z podróży po Ameryce Południowej, Michał po Vipassanie planuje wyjechać na Syberię. Ania jedzie pierwszy raz na kurs. Wszyscy starsi uczniowie (to nie jest pierwszy kurs naszej trójki) trzymamy za nią kciuki. Podróż mija nam na wspomnieniach z podróży i dobrych radach dla Ani; „Może być czasami ciężko, ale nic nie oczekuj. Jak już nie będziesz dawała rady postanów sobie, że zostaniesz chociaż do jutra”. W końcu dojeżdżamy, idziemy do rejestracji, żegnamy się. Ania: „ Ledwo przyjechaliśmy, a zobaczycie, że zaraz będziemy wracać”. Rozchodzimy się do swoich pokoi. Poznaje Barbarę ze Słowacji, moją sąsiadkę z przedsionka. Wymieniamy kilka zdań. Za chwilę będziemy się tylko mijać bez słowa. Po raz kolejny pogadamy ze sobą za 10 dni. Pierwsza medytacja. Cisza.

Dzień 1 – Jabłka

Wstaję o 4:00 rano. Wiem, że to będzie ciężki dzień. Przypominam sobie mój pierwszy dzień na Vipassanie rok temu. Płacz, ból i chęć powrotu do domu. Tym razem nie było płaczu. Poszło całkiem sprawnie. Choć z tyłu głowy pojawiają się jakieś oczekiwania „ Może i tym razem…”. Ostatni posiłek o 11.00. No to zobaczymy żołądku jak się zaprzyjaźnimy przez kolejne 10 dni. O 17.00 nowi uczniowie dostają owoc, a ja… wodę z cytryną. Siadam i patrzę w okno. Po lewej i po prawej stronie dosiadają się do mnie nowe uczennice. Słyszę chrupanie jabłek. Narasta we mnie frustracja; “Przecież ja tu miałam się uspokoić, a nie wkurzać!”. No i pięknie. Przegrałam na wstępie. Żołądek wygrywa smutne melodie.

Dzień 2 – Wojna myśli

Kolejny dzień wytrwale wstaje o 4:00. Wysypiam się. Mimo tego, że śpię jakieś 5h, ciężko mi zasnąć. Mój mózg już chyba wie co się szykuje, więc rozpoczyna nadprodukcję myśli. Ona przecież zaraz wykasuje nam całe myśli, musimy zacząć działać – wykrzykuje ego. Natłok myśli. Frustracja. Ból pleców i kolana. To właśnie moje ulubione kolano po wypadku na rowerze w lesie jakieś 8 lat temu … i ból wraca, wraca podczas medytacji … w lesie. Puzzle kolanowe do siebie pasują. Wkurzenie. Czy za pierwszym razem nie było łatwiej? Poobiedni spacer po lesie. Dzień pierwszy zbierania leśnych skarbów. To będzie moja rozrywka przez kolejnych 8 dni. Robię kalendarz z zebranych szyszek, liści i kamyków.

[pinboard id=2681]

Dzień 3 – Wdech wydech

Ostatni dzień Anapany. Umysł już troszkę zwalnia. A ostatnim razem … wdech… wydech. Skup się na oddechu. Rok temu tego dnia … wdech wydech … wdech… jakie ja mam szczęście, że mam takiego cudownego faceta… wdech wydech.. łzy mi ciekną po policzku. Czuję, że zaraz będę musiała powycierać nos. Wychodzę z sali. Biorę kilka łyków wody z cytryną. Obserwuję spadające płatki śniegu. Nigdy nie widziałam takich dużych płatków śniegu. Jakie one mają kształty! To naprawdę wielkie szczęście. Dobrze, że jesteś mój kochany Piotrze. Ten widok… tyle osób jednocześnie medytuje, w tym samym czasie.

Dzień 4 – Level Up

Czuję się lekko. Podczas medytacji nadal czuję ból, ale nie odbieram go już jako wroga. Po prostu sobie jest. Tak samo jak napływające myśli. Pojawiają się i znikają. Początek Vipassany. Ha. Czyli teraz już będę musiała być słupem soli i przez godzinę się nie ruszać. Żadne mrowienie, ból, swędzenie mi nie straszne. I cała pierwsza medytacja Vipassana mija na rozmowie z samą sobą – nie ruszaj się, niech boli, mrowienie nie trwa wiecznie, ciekawe czy innych też boli, w sumie dobrze, że nie możemy rozmawiać, bo by wyszło, że mnie boli najbardziej, a innych to pewnie wcale, miałam się nie ruszać, jaka ze mnie starsza uczennica, jaki ja przykład daje, trudno, kolano mi się zaraz spali z bólu, a niech się spali, ogień. Wdech, wydech. Miałam medytować Vipassanę, a nie Anapanę. Spokój i zrównoważenie, spokój i zrównoważenie, spokój i … jestem palącą się zapałką.

[pinboard id=2684]

Dzień 5 – Pogoda

Wytrwałość popłaca. Namęczyłam się przez te 4 dni, ale nie na darmo. Czuję ulgę. Myśli już prawie nie ma. A w zasadzie są, ale w postaci wspomnień, starych, zakurzonych, kiedy miałam może ze 3 albo 4 latka… Cioci pies miał na imię Amor, a prababcia miała taką piękną chustkę… Mamo, czy do nas przynosili kiedyś mleko w szklanych butelkach? Czy jest realne, żebym ja to pamiętała? Nie wiem. Cieszę się pod nosem, że przypomniała mi się twarz prababci. I zapach. Czuję zapach jej chaty. Chwila bez myśli. Wow. Czuję, że jestem. Po prostu. Jestem jakby mnie nie było i .. nawet nie wiem czy mi z tym dobrze czy źle. Cieszę się, że ktoś inny może o tej 17.00 zjeść jabłko. Dobrze, że może coś zjeść. Uśmiecham się do okna podczas kolacji. Po ostatniej wieczornej medytacji wracam do swojego pokoju i zatrzymuję się po drodze. Jakie piękne gwiazdy. Jakie piękne niebo. Jaka piękna noc.

Dzień 6 – Zmysły, mama, sąsiadka

Kiedy minęło tych 6 dni? A rok temu… rok temu byłam inną osobą. Rok temu był inny czas. Rok temu to przeszłość. Jakie te drzewa w lesie są piękne. Przecież to wszystko jest takie proste. Nasze życie. My. Świat. Wpatruję się w dal. Lecą mi łzy. Dlaczego ludzie tak krzywdzą naszą planetę? Z tyłu głowy przychodzi niespodziewana myśl (albo coś mi odpowiada); “Ja sobie poradzę, ty się o mnie nie martw”… A my myślimy, że mamy taką dużą siłę, że nawet uda nam się zniszczyć planetę. Przecież my jesteśmy tu tylko na chwilę, a ona już istnieje tyle lat. Jacy my wszyscy jesteśmy … nad wyraz … nie wiem, nie znam nawet na to określenia. Mamo! Mamo, ja już wiem. Kocham Cię mamo, słyszysz! Czemu ja tak mało Ci to mówię. Kocham Cię. Robię mandalę dla sąsiedniej mniszki, Barbary zza ściany. Szyszka, gałązki iglaka i kamyki. Mamy wspólny przedsionek. To będzie nasza dekoracja. Barbara dasz radę, wspieram cię. Wiem, że się nie znamy, ale jesteś mi teraz taka bliska. Wychodzę z sali medytacyjnej. Słyszę kaczki. Patrzę w górę. Jaki piękny klucz. Obserwuję je chyba z 20 min. Przysiadły na drzewach w naszym lasku. Jak miło! Siema kacza rodzino! Nie mogę spać. Dobrze, że mam ciepełko w termosie. Popijam. 1:00 w nocy. Spokojnie. Leci już chyba czwarta flaszka termosu. 3:00 w nocy. No nic – kładę się. Nie wiem czy usypiam. Budzik dzwoni o 4:00.

Dzień 7 – Ciasto

[pinboard id=2686]

Budzę się cała spocona. W pokoju jest zimno. Jak ja bym chciała, żeby ludzie medytowali. Jakie to byłoby piękne. Ciasto. Jak to ciasto pachnie, a jakie jest smaczne. 15 min. 15 min na zjedzenie małego kawałka ciasta po obiedzie. Tyciego napisałabym. Mało jem. Nie jestem głodna. Tu dają takie pyszne jedzenie. Jem mało, długo i … nie spieszy mi się. Spaceruję po lesie, wdycham powietrze. Dotykam mchu. Tu mieszkają niesporczaki. Siema niesporki! Wychodzę z sali – kaczki. Kaczuchy, czy wy macie zegarek ustawiony na: “Maja skończyła na dziś medytację”? Popatrzę sobie, posłucham. Kacze opowieści i dźwięki gongów to moja jedyna muzyka. Dobrze mi z tym. Lekko. Mój mózg zwolnił. Czy medytuję czy nie medytuję czuję, jakbym medytowała nieprzerwanie. Idę spać. Zamykam oczy. Ciężko mi zasnąć, bo czuję, się wypoczęta. W końcu zasypiam.

Dzień 8 – Fizjologia

Budzę się. Nie. Budzi mnie budzik 4.00. Jestem zalana potem. Zalana potem z zimnym nosem. W pokoju temperatura w sam raz. Nie mogłam się spocić w zimie. Tym bardziej, że nie jest mi zimno. Nie pamiętam co mi się śniło. Ciężko mi się skupić podczas medytacji. Nietrwałość. Uśmiecham się. Na śniadanie dorzucam sobie owoc z wczorajszej kolacji, której nie mogę jeść. Banan. Nigdy nie jadłam tak dobrego banana. 30 min jem śniadanie. Chodzę wolno, bo jak wykonuję szybkie ruchy to czuję jakbym była wielką cząstką wody, która się przelewa. Godzinna medytacja mija jak 10 min. Nie każda jest taka sama. Nietrwałość. Zaraz się posikam… jak mam się nie ruszać, jak zaraz … wdech.. wydech… w Indiach są jogini, którzy panują nad takimi potrzebami. Nauczyciel mówił, że najsilniejsze doznanie to ból. Bzdura. Najsilniejsze doznanie to jak czujesz potrzebę, po 5 min siedzenia i .. musisz poczekać jeszcze 55 minut. Buddo pomóż. No to sobie wymyśliłaś. A co Budda ma do Twojego pęcherza mała? Nie masz kogo błagać o pomoc? W końcu. Uf.

[pinboard id=2690]

Dzień 9 – Drogi nauczycielu…

Nauczycielu ja nie chcę. Medytuję, ale mnie rozsadza. Rozsadza mi brzuch. Kiedy nie medytuję nie czuję tego wewnętrznego bólu. Pulsowanie. Wielki, ogromny brzuch. Ból jajnika. Lewy jajnik. Co ja tam mam? Nie bój się wejść głębiej. Nie bój się. Ja nie wiem czy chcę, czy chcę tam grzebać. I te obrazy. Skąd się to bierze. Kobieta z Afryki, głodujące dziecko, jak byłam mała na podwórku rosło duże drzewo, sarna, lisy, twarze ludzi, których nigdy nie spotkałam. A może nie pamiętam? Umysł. Takie same doznanie jak ból w łokciu. Przychodzi, odchodzi. Coś jest. Znika. Gdzie ja jestem? Halo! Ciało poszło na spacer. Też ma prawo urlopu. Poczekam. Piwnica. Kobieta. Ból w nadgarstkach. Ktoś ją przywiązał. Wdech, wydech. Pulsowanie.

Dzień 10 – To oni mówią?

Dobrze, że w końcu mogę z Wami porozmawiać. Ukraina, Słowacja, Budapeszt, Rumunia, Polska, Serbia. Cały świat. 120 osób. Jak Ci było? Pamiętam jak raz się do mnie uśmiechnęłaś Halina. Dziękuję Ci. Patrzyłaś w niebo? Maja! Mam pomysł na nowy projekt. Zadzwoń do mnie. Tak wymyśliłem… jadę do Indii na rok. Pamiętasz jak stanęłaś obok mnie i razem obserwowałyśmy kaczki? Pamiętam jeden dzień, kiedy było Ci źle, chciałam cię pogłaskać po głowie, no ale wiadomo, nie mogłam. Ty też tak miałaś? Jak Twój drugi kurs? Odwiedź nas na Ukrainie. Znajdź mnie na Facebook’u. Mam nadzieję do szybkiego zobaczenia. Dziękuję za twoją obecność. Czekam na telefon. Jesteś mi bliska wiesz, to dziwne, bo nie rozmawiałyśmy, ale dziękuję, że jesteś. Metta.

Powrót

[pinboard id=2688]

A pamiętasz, niedawno mówiłaś, że zaraz będziemy wracać i proszę. Jesteśmy już w aucie, wyjeżdżamy z lasu, machamy do innych. Lekko się czuję … ciężko mi wracać do tego pośpiechu, stresów, obowiązków, pędu. „Prawdziwa Vipassana zaczyna się po powrocie”. „Pamiętajcie, że świat, który was otacza jest pełen nienawiści”, „Zachowajcie spokój, medytujcie”. Mimo wszystko, narazie czuje duży spokój i uśmiech. W sumie to bolą mnie już mięśnie twarzy od śmiechu. Puść jakieś hang drumy, narazie ciężko mi się słucha muzyki, posiedźmy w ciszy. Do zobaczenia. Gdzieś. Kiedyś.


Maja Olejnik
Absolwentka psychologii na Uniwersytecie Humanistycznospołecznym SWPS we Wrocławiu; aktorka poznańskich i wrocławskich grup teatralnych; aktorka pantomimy w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisarka, w 2018 r. wydała swoją pierwszą książkę [niestwierdzona], która była swego rodzaju teatralnym manifestem o życiu młodej kobiety z bagażem doświadczeń. Od kilku lat pracuje z różnymi grupami wiekowymi prowadząc zarówno warsztaty teatralne, muzyczne, psychomotoryczne jak i psychologiczne. Obszarem jej głównych zainteresowań jest powiązanie psychiki z ciałem w teatrze oraz szeroko pojęta psychosomatyka. Wciąż podnosi swoje kwalifikacje uczestnicząc w licznych kursach i warsztatach w kraju i za granicą. Prywatnie: wegetarianka, starsza uczennica medytacji Vipassana.